niedziela, kwiecień 28, 2024

Orędowniczka mazurskiej sprawy

Drukuj E-mail

 

W 1987r. minęła 100 rocznica urodzin, natomiast pod koniec grudnia 2000r. 30 rocznica śmierci Emilii Sukertowej – Biedrawiny, zasłużonej dla regionu mazurskiego pisarki, która swe prace publikowała również w pismach o zasięgu ogólnokrajowym. W latach 1922 - 1939 ukazało się około 370 artykułów w 48 periodykach. Dokładna liczba trudna jest do ustalenia. Zapytana o ilość publikacji w okresie międzywojennym odpowiedziała, że było ich około 1800. Małgorzata Szostakowska w interesującej pracy biograficznej określiła liczbę prac drukowanych przez Sukiretową - Biedrawinę w latach 1918-1970 na 750. Są to oczywiście wypowiedzi o różnej wielkości i przeznaczeniu. Jedne pisała dla Mazurów, w innych chodziło o zapoznanie czytelnika polskiego ze złożoną problematyką mazurską. Jej artykuły i reportaże ukazywały się w „Kurierze Warszawskim", „Dniu Polskim", „Gazecie Warszawskiej", „Ziemi", pisywała też do pism regionalnych, jak „Gazeta Mławska", „Głos Lubawski" i inne.

Do bardziej znanych publikacji książkowych należą: „Zamek w Ojcowie" 1922, „Legendy mazurskie" 1923, „Polskość Mazowsza Pruskiego" 1925, „Mazury w Prusach Wschodnich" 1927, „Legendy nadprądnikowe" 1928, „Na szlaku Jagiełłowym" 1934, Z przeszłości Działdowa 1936, „Zarys piśmiennictwa polskiego na Mazurach Pruskich" 1935, „Diabeł na Mazurach w bajkach i podaniach" 1936, „Działdowo w XVIII w." 1937, „Poradnik krajoznawczo – turystyczny po działdowskim powiecie" 1937, „Polskość Mazurów i Warmiaków" 1946, „Karty z dziejów Mazur" t.I 1961, „Dawno a niedawno (wspomnienia)" 1965, „Karty z dziejów Mazur" t.II1972.

W regionie mazurskim znana jest ponadto jej działalność o charakterze społecznym. Przez wiele lat redagowała „Gazetę Mazurską" w Działdowie, „Kalendarz dla Mazurów", a w latach 1947-49 w Olsztynie „Komunikaty Warmińsko - Mazurskie", była współorganizatorką Państwowego Seminarium Nauczycielskiego w Działdowie, Mazurskiego Domu Ludowego i Muzeum Mazurskiego w Działdowie, Szkoły Rolniczej w Malinowie, Instytutu Mazurskiego w Olsztynie. O zbudowanej i zorganizowanej przy jej aktywnym współdziałaniu placówce rolniczej napisała, że gdy ją odwiedzała, „doznawała takiego uczucia, jak matka, co córkę urodziła, wyhołubiła, wychowała i wydała za mąż". Podobnym uczuciem zapewne darzyła Seminarium i Instytut. Należała do Zrzeszenia Ewangelików Polaków, Towarzystwa Przyjaciół Mazur, Związku Obrony Kresów Zachodnich, Towarzystwa Literatów i Dziennikarzy, Słowiańskiego Towarzystwa Sztuki i Kultury, Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego, Towarzystwa Opieki nad Ofiarami Wojny. Wymienione pobieżnie informacje wskazują na osobowość niezwykłą. Ludzie o podobnym stopniu społecznego zaangażowania, pracowitości, wytrwałości w dążeniu do celu stanowią niezwykle cenny wzór osobowy.

Podstawowy zarys jej osobowości uformowany został w trudnych warunkach przełomu XIX i XX w. w Królestwie Polskim. Znane trudności tego okresu symbolizują nazwiska Hurki i Apuchtina. Trudne czasy sprzyjają jednak tworzeniu postaw zaangażowanych. W tomie wspomnień „Dawno a niedawno" opowiedziała w sposób interesujący o zdobywaniu wiedzy w systemie tajnego nauczania, w Latającym Uniwersytecie i późniejszym Towarzystwie Kursów Naukowych, o udziale w tajnych wykładach Władysława Smoleńskiego, Adama Mahrburga, Mariana Masoniusa, Tadeusza Korzona, Stanisława Kętrzyńskiego. Studiowała też w Szkole Sztuk Pięknych „Conti". Brała również udział w popularnych wówczas „środach" i „piątkach". Istotnie ogromnie ważną rolę w patriotycznej edukacji społeczeństwa polskiego odegrały prywatne mieszkania. Organizowano w nich różne „listopadówki", „styczniówki" „wtorki" i „niedziele". Tego rodzaju działalność „zastępowała nam życie publiczne" (J.Grabiec), była tworzeniem ,,duchowej niepodległości narodu" (S.Żeromski), gdyż „niewola leży wprawdzie i na zewnątrz, lecz nade wszystko leży w duszach" (S.Żeromski). W swoich wspomnieniach Sukertowa - Biedrawina podkreśliła, że należała do entuzjastycznych wielbicielek twórcy „Ludzi bezdomnych". Autora tej powieści poznała w Nałęczowie, w swoich wspomnieniach poświęciła mu wiele ciepłych słów, była u niego w 1924r. w związku z przygotowywaną książką „Pisarze polscy Kresom Zachodnim", która ukazała się w 1925r. Należała do komitetu redakcyjnego opracowującego tę publikację.

Podobnie jak Żeromski, odniosła się z wielkim poczuciem odpowiedzialności do powstania Polski niepodległej w 1918r. Pisała, że wolna ojczyzna była dla nas świętością. Ów „defekt polskości" był wówczas zjawiskiem powszechnym, „słowa: Polska, rząd polski działały jak haszysz". Tej odzyskanej po 123 latach niewoli państwowości polskiej potrzebna była praca twórcza i odpowiedzialna, wymagająca, jak pisała, „poświęcenia dla obywateli, jedności i wysiłku na każdym polu, kiedy scalenie jej połączone było z ogromnymi trudnościami i wymagało wielkich ofiar....". Tak pojmowany wysiłek podjęła w 1919r. Zetknęła się wówczas ze sprawą mazurską i jej poświęciła całe niemal życie.

Kwestia mazurska stała się zresztą problemem państwowym z powodu decyzji Traktatu Wersalskiego, który postanowił, by o losie Mazurów i o ustanowieniu północnej granicy Polski zadecydował plebiscyt. Został on przeprowadzony na Warmii, Mazurach i Powiślu w 1920r. Brali w nim udział m.in. Żeromski i Jan Kasprowicz. W związku z plebiscytem grupa inteligencji ewangelickiej z dr. Juliuszem Bursche i Jerzym Kurnatowskim zorganizowała w 1919r. w Warszawie Zrzeszenie Plebiscytowe Ewangelików Polaków. Emilia Sukertowa pełniła obowiązki skarbnika tej organizacji. Zredagowała wówczas publikowaną w pismach warszawskich i na terenie plebiscytowym odezwę „Do braci Mazurów". Zorganizowała też pomoc dla działaczy mazurskich przyjeżdżających do Warszawy. Bardzo chciała wziąć bezpośredni udział w plebiscycie, jednak rodzina nie pozwoliła jej na to, było bowiem zbyt „gorąco". W swoich wspomnieniach podkreślała, że „Niemcy nie przebierali w środkach. Napady na działaczy i agitatorów polskich były na porządku dziennym. Kiedy jechał prezes Karnatowski, w dwóch miejscach omal nie doszło do katastrofy: w poprzek szosy przeciągnięte były druty... Dwaj młodzi członkowie Zrzeszenia Ewangelików – Polaków, Bertold Iwański i Zbigniew Hilatyński, napadnięci przez bojówkę niemiecką, odnieśli ciężkie rany". Bardzo przeżyła niekorzystny dla nas wynik plebiscytu. Niewielka grupa inteligencji polskiej próbująca przeciwstawić się organizacji nie przebierającego w środkach państwa nie była w stanie zmienić niekorzystnego dla nas rezultatu. Działdowszczyznę z mieszkającymi na niej 18 tysiącami Mazurów przyłączono do Polski w 1919r. na podstawie art. 28 Traktatu Wersalskiego. Pogłębianiu uczuć patriotycznych wśród tej ludności Emilia Sukertowa – Biedrawina poświęciła 20 lat pracy. Do tego celu wykorzystywała m.in. „Gazetę Mazurską" i „Kalendarz dla Mazurów".Biedrawa

W obu redagowanych przez siebie publikacjach popularyzowała zebrane i opracowane przez siebie bajki, legendy, pieśni mazurskie, które zbierała chodząc „po wsiach, po chałupach z Kożusznikiem i Sikorą, albo ze świeżo przybyłym cieszyńskim muzykiem, nauczycielem seminarium, Pawłem Ożaną...". Będąc w Turzy Wielkiej, zainteresowała się mieszkanką, która „przechowywała w pamięci wiele piosenek mazurskich", które zamieściła w „Kalendarzu dla Mazurów" za rok 1924. W „Gazecie Mazurskiej" drukowała też wiersze Michała Kajki. Jej praca służyła dokumentowaniu związków kulturalnych i historycznych Mazurów z Polską. Takie artykuły, jak: „Dusza mazurska w świetle legend", „O bajkach mazurskich", „Przepowiednie zimy w przysłowiach mazurskich", „Polskie postylle i kancjonały na Mazurach od wprowadzenia reformacji do XIX w.", „Z dziejów piśmiennictwa na Mazurach..." publikowane były także w pismach o zasięgu ogólnopolskim. W wypowiedziach: „Dopomóżmy Mazurom", „Gwałty niemieckie przed Trybunałem Rozjemczym w Paryżu", „Nowy gwałt pruski", „Polska ma oczy zwrócone na Działdów..." informowała z kolei polskiego czytelnika o trudnym dniu dzisiejszym tej grupy ludności. Zebrane i opracowane przez nią materiały dotyczące historii i kultury Mazurów mają trwałą wartość. Zbierała je pracowicie, odwiedzając nie tylko domy i wsie na Działdowszczyźnie, ale także na pograniczu mazurskim, bywała więc w Łomży, Kolnie i na Suwalszczyźnie. Jedyna próba bezpośredniego poznania za kordonem zakończyła się niepowodzeniem. Było to w 1923r. Zaopatrzona w dokumenty polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i w wizę niemiecką przeszła granicę Prus Wschodnich. Następnego dnia została uwięziona w Dąbrównie. Aresztowanie było oczywiście bezprawne. Po kilku dniach została zupełnie przypadkowo zwolniona z więzienia i odstawiona do granicy polskiej. Zarzucano jej organizowanie akcji szpiegowskiej w Prusach Wschodnich. Nota protestacyjna polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych do rządu niemieckiego rozpoczęła blisko 3 lata trwającą korespondencję w tej sprawie. Rozważana była nawet możliwość skierowania skargi do Ligi Narodów. Sukertowa, gdy ochłonęła z wrażenia, pisała żartobliwie, że incydent przyczynił się do spopularyzowania jej nazwiska. W opinii prasy polskiej i wielu nacjonalistów niemieckich stała się wybitną specjalistką od problematyki mazurskiej i dlatego niebezpieczną dla Prus Wschodnich. Jej „Kalendarz dla Mazurów" kolportowany przez „zieloną" granicę nazywali „żółtym niebezpieczeństwem" (od koloru okładki). Deutsche Vereinigung i inne ośrodki dywersyjne organizujące na Działdowszczyźnie działalność odśrodkową poświęcały jej odtąd dużo miejsca i czasu. Miała z nimi krzyż pański, dlatego twierdziła, że „Niemcy wschodniopruscy lękali się polskiej akcji, jej wpływu na ludność mazurską. Wyłapywali i konfiskowali nasze wydawnictwa przeznaczone za kordon. Szkalowali nas nie tylko na łamach swojej prasy, ale i na szerokim świecie". Bardzo pozytywnie ocenił jej działalność interesujący się Mazurami Bolesław Limanowski, pisząc m.in., że „propaganda słowna i pisemna, jaka odbywa się w kraju mazurskim, wywiera swe dobre skutki, lecz nader małe są jej środki, a bardzo słabo jest wspierana przez swój uniezależniony naród. Można powiedzieć, że prawie cała pisana propaganda idąca z Polski skupia się w ręku p. Emilii Sukertowej. Liczne jej broszurki popularne, a jednak pisane z gruntowną znajomością przedmiotu, redagowane przez nią Kalendarze oraz wychodząca pod jej redakcją „Gazeta Mazurska" – przedostają się za kordon, są poszukiwane i chętnie czytane".

Sukertowa i działacze Zrzeszenia Ewangelików Polaków sprowadzili do Działdowa nauczycieli i wielu pracowników administracji terenowej ze Śląska Cieszyńskiego, którzy byli ewangelikami i równocześnie polskimi patriotami. Chodziło o wykorzystanie zbieżności wyznaniowych w pracy z Mazurami, którzy też byli ewangelikami. Były między obu wyznaniami pewne różnice, wyznawcy obu religii podlegali różnym konsystorzom, jednak pokrewieństwo było duże, różnice doktrynalne niewielkie, dlatego wydawało im się, że znalezienie wspólnego języka będzie łatwiejsze. Autorka „Dawno a niedawno" była więc zdania, że „ze wszystkich przybyszów najlepiej rozumieli zagadnienie mazurskie Cieszyniacy posiadający tradycje, które wiązały ich z Mazurami, tak jak i oni Polakami wyznania ewangelickiego". W jednym z artykułów polemicznych napisała: „nam Polakom ewangelikom chodziło zawsze o polskość".

Działdowo ze względu na przygraniczne położenie oraz liczne inicjatywy zmierzające do pogłębienia wśród ludności mazurskiej uczuć patriotycznych nazywano nawet Piemontem spraw mazurskich. Powstał tutaj w końcu dość znaczący ośrodek mazuroznawczy. Oprócz „Gazety Mazurskiej" i „Kalendarza dla Mazurów" wydawano „Gazetę Działdowską", kolportowano „Głos Mazurski", prowadziły działalność Towarzystwo Przyjaciół Mazur i Związek Mazurów. Powstało wspomniane Muzeum Mazurskie, Państwowe Seminarium Nauczycielskie, inne szkoły, wydano kilka książek o problematyce mazurskiej, zagadnienia te popularyzowano też w pismach ogólnopolskich. Emilia Sukertowa – Biedrawina była naturalnie animatorką wielu przedsięwzięć służących sprawie mazurskiej, która była oczywiście sprawą polską i niewątpliwie największą osobowością owego „Piemontu". Utrzymywała też bliskie kontakty z wieloma działaczami mazurskimi zza kordonu, jak: Reinhold Barcz, Jan Brzeszczyński, Juliusz Malewski oraz pracownikami polskich konsulatów w Olsztynie i Królewcu. Organizowała pomoc dla działaczy mazurskich z Prus Wschodnich, którzy ratowali się ucieczką i pozostawali w Polsce, jak: Gustaw Leyding, Jan Jagiełło - Jaegertal czy nawet Kurt Obitz. Za swe zasługi otrzymała w 1937r. Srebrny Wawrzyn Polskiej Akademii Literatury. Przytoczone dość pobieżnie uwagi odnoszą się jedynie do niektórych tylko problemów jej 20-letniej działalności. Przedsięwzięć tych było w sumie dużo, wszystkie służyły idei mazurskiej związanej wielorako z racjami Polski. Była to praca szlachetna, owocna i bezinteresowna.

Lata wojny spędziła w Warszawie, Krośnie, Jaśle, w wielu małych miejscowościach na południu Polski. Jej mąż nie wytrzymał trudnych warunków egzystencji, zginęli też bliscy jej członkowie rodziny, gdyż brali udział w ruchu oporu. Ona jednak nie straciła nadziei, napisała nawet, że „podtrzymywała nas wiara, że prędzej czy później Niemcy padną, a „my" zajmiemy Prusy Wschodnie". Wielu podobnym rozmyślaniom o przyszłości towarzyszył obywatelski niepokój: „Nieraz tylko nasuwała się myśl natrętna (...) . Znając dzieje tej ziemi, wiedziałam, co działo się w 1656r. Czy Polacy zdadzą egzamin w chwili wkroczenia na Mazury? Czy przyjdą jak bracia do braci? Czy nie powtórzy się ów fatalny rok? Czy nie będzie porachunków? Starałam się odpędzić te myśli, ale wracały uporczywie ... ". Zdawała sobie w pełni sprawę, że wojna robiła swoje, że „wielu Mazurów często o wysokiej świadomości narodowej zostało wtłoczonych w hitlerowskie mundury i wprzęgniętych do niemieckiej służby. Inni – grupa najbardziej świadoma i zorganizowana – walczyli i ginęli jako polscy żołnierze w kampanii wrześniowej, a później organizowali konspiracyjne oddziały wojskowe".
Po tragicznych przeżyciach wojenno - okupacyjnych zamieszkała w 1945r. w Olsztynie i z miastem tym związała się do śmierci. Pozostała wierna problematyce mazurskiej. Zainteresowała się też historią Warmii, w swej publicystyce podejmowała również trudne problemy odnoszące się do powojennej migracji ludności, napisała kilka nowych szkiców opartych na pracowicie zdobytych przez siebie źródłach archiwalnych. Dwoiła się znowu i troiła, była wciąż sobą, mimo że w 1945r. była kobietą niemłodą. W pierwszych trzech latach pobytu w Olsztynie opublikowała około 150 artykułów w prasie centralnej i regionalnej, organizowała wielodniowe kursy mazuroznawcze. Tylko w 1946r. miała 400 godzin wykładów z zakresu historii i etnografii Mazur, dojeżdżała do Pasymia i Rudzisk na zajęcia Mazurskiego Uniwersytetu Ludowego. Chodziło jej o pogłębianie związków między ludnością mazurską i napływową, w szczególności o wychowanie przybywających z różnych regionów kraju rodaków, by mieszkańców tej ziemi traktowali jak braci. Podobnym zamierzeniom służyły również opracowane przez nią „Kalendarze dla Mazurów" na lata 1947, 1948 i 1949. 10 tysięczny nakład ostatniego numeru nie dotarł już do czytelników, zawierał ponoć treści zbyt „sanacyjne i reakcyjne". Rozpoczęto wówczas kolejne aresztowania patriotów polskich. W więzieniach znaleźli się m.in.: Bogdan Wilamowski, Gustaw Leyding, Emil Leyk, Walter Późny, Jan Lippert i inni.
Wykonała ponadto ogromną pracę na rzecz książki. Zjeździła województwo olsztyńskie wzdłuż i wszerz. Chodziła po strychach, piwnicach, kościołach, mieszkaniach nie zajętych przez ludność, ratując w ten sposób przed zniszczeniem kilkadziesiąt tysięcy wartościowych książek, wiele białych kruków. Będąc w Morągu, zdobyła mnóstwo cennych starodruków oraz trzydzieści trzy wielkie woluminy recesów sejmików wschodniopruskich od 1545r. Z Sorkwit przywiozła „liczne tomy zawierające dzieje Prus w opracowaniu kilku historyków oraz archiwum kościelne ze strychu". W Pasłęku ze śmieci wyciągnęła „małą książeczkę w brązowej skórzanej oprawie. Schowałam bez słowa do torebki, szukałam dalej, znalazłam jeszcze dwa starodruki ... (i) prawdziwy skarb. Był to „Eudirydion" z 1540r. Na wewnętrznej stronie okładki ktoś zanotował w języku niemieckim, że książczyna była podręcznym modlitewnikiem księcia Albrechra Hohenzollerna ...". W czasie penetrowania strychu gimnazjum w Bartoszycach znalazła „Jerzego Herlinga „Suplementum florae" z 1726r. (oraz) „Index Polonicus", czyli spis nazw polskich ziół leczniczych. Cudo!". W piwnicach zamku szczycieńskiego „książki leżały na podłodze, a rura od centralnego ogrzewania pękła, więc woda zalała znaczną część księgozbioru. Stałam w kaloszach w wodzie po kostki, mimo to wyłowiliśmy kilkaset sztuk". Z kolei „w Starych Kobultach księgi i archiwum kościelne złożone na wieży pokryte były sypiącym się z sufitu gruzem", natomiast „w zakrystii pasymskiego kościoła, której ściany toczył grzyb, leżały całe stosy zupełnie zwilgoconych fascykułów, godnych wykorzystania przez historyków". Po przywiezieniu do Olsztyna „przez sześć tygodni suszyła je na strychu, jedne wisiały na linkach jak bielizna, inne leżały porozkładane na podłodze, a stronice przewracaliśmy codziennie, by szybciej wyschły". Innym razem na plebanii w Ostródzie natrafiła na skrzynię pełną śmieci i szkła. „Kalecząc sobie ręce, zaczęłam odrzucać wierzchnie warstwy papierów i szkła. W końcu wyciągnęłam duży wolumin – były to akta kościelne z nowszych czasów. Sięgam głębiej – wydobywam stare papiery z lat 1835 – 1848 (...) skrzynia zawierała akta począwszy od 1689r. Papiery pełne brudu i kurzu segregowałam, przeglądając strona po stronie".

Podobne eskapady po zniszczonym przez wojnę regionie były niebezpieczne, czasochłonne, kończyły się też wieloma przeziębieniami, ponadto bardzo często organizowane były na własny koszt. Mimo wielu zagrożeń autorka „Dawno a niedawno" opowiada o nich z dużym poczuciem humoru. Pisze, że wyglądała nie raz, nie dwa jak nieczłowiek, że nikt jej nie „poznawał, gdyż mimo okularów i chusteczki twarz była popielata, na płaszczu i kapturze całe zwały kurzu". Chodziła w końcu „po skrzypiących, rozbujanych schodach (...) lichej oficynki nad stajniami. Okna bez szyb, przeciąg niemiłosierny (...) Z jednej strony słoma, z drugiej siano, pośrodku książki – rozrzucane, zmieszane ze źdźbłami słomy i siana. Podłoga z trzeszczących, uginających się desek, miejscami dziurawych". Pracując w podobnych warunkach, uratowała przed zniszczeniem kilkanaście tysięcy wartościowych książek, wiele białych kruków. Sama je „segregowała, ustawiała działami na półkach, w wolnych chwilach katalogowała". Ponadto uratowane w Warszawie „wszystkie druki mazurskie, rękopisy, maszynopisy przywiozła do Olsztyna". Tworzyła więc od podstaw księgozbiór Instytutu Mazurskiego w Olsztynie. Powstanie i rozwój, a także przetrwanie lat 1949 - 55 Instytut ten jej głównie zawdzięcza Od 1945r. była jego sekretarzem generalnym, kierownikiem biura, bibliotekarzem, woźnym, wykładowcą, kierownikiem robót budowlanych, bo w zniszczonym mieście trzeba było rozpocząć pracę od remontu lokalu. Pracowała naturalnie ponad siły. O jej zaangażowaniu i skutkach nieliczenia się ze zdrowiem świadczyć może opisane przez nią zdarzenie: „Objaśniałam, odpowiadałam na pytania zwiedzających, no i mówiłam o Mazurach i Warmii, o ich dziejach i kulturze. W okresie letnim bywało, że miewałam po kilka wycieczek w ciągu dnia, nie miałam nawet czasu , żeby coś przekąsić. Kiedyś przy szóstej wycieczce, tak mi się wszystkie wojny polsko – krzyżackie ze sobą poplątały, że musiałam przerwać, zażyć kropli, chwilę odpocząć i dopiero wówczas mogłam mówić dalej".
Jej patriotyzm poddano surowemu egzaminowi życia w latach 1949 – 55. Pisała, że „nie była pewna jutra". Przeżywała uwięzienie znanych i powszechnie cenionych działaczy plebiscytowych, organizatorów życia publicznego na Warmii i Mazurach po 1945r., masowe aresztowania ludzi myślących po polsku, krzywdy wyrządzone Mazurom, którzy nie chcieli przystąpić do tworzonych na sowieckie kopyto spółdzielni produkcyjnych itp. Na włosku wisiało istnienie Instytutu Mazurskiego. Licząc się z cenzurą, wspomniała tylko, że „wydany został nakaz odbierający nam lokal. Księgozbiór zamierzano umieścić w magazynach powstającej biblioteki wojewódzkiej. Równało się to likwidacji placówki". Wiele trudu kosztowało ją uzyskanie niewielkiego lokalu w Starym Ratuszu w Olsztynie. Zmęczona ogromną pracą wykonaną ,jak mówił jej mąż, „dla Polski i sprawy mazurskiej", latami wojny, trudnego powojnia, od 1946r. do co najmniej 1960 nie korzystała z urlopu, pracując po 14 godzin na dobę, dlatego od 1957r. zajęła się głównie wydawaniem „Komunikatów Warmińsko – Mazurskich", była ich naczelną redaktorką. Kwartalnik ten stał się jej „najmłodszym i najukochańszym dzieckiem". Pracując ponad siły do ostatnich dni życia, powiedziała skromnie, że pozostawiła po sobie „piękną tradycję walki o tę ziemię". Wykonywała oczywiście pracę na miarę instytucji.

Tygodnik Ciechanowski 05.06.1987