Niezapomniana matura

Drukuj

W związku ze zbliżającym się zjazdem absolwentów wpadły mi na pamięć powiedzenia mówiące, że w młodości żyjesz marzeniem, na starość wspomnieniem, że jednych martwi młodość, że ucieka, innych starość, że nadchodzi. Być może dlatego uczestnicy poprzednich zjazdów czuli się wiecznie młodzi, mówili, że ulegli odmłodzeniu.

Mówi się istotnie, że wycieczki przez życie do przepięknej krainy młodości wpływają nawet na wypięknienie i wyzgrabnienie. Przekonałem się o tym na poprzednich spotkaniach, gdy ujrzałem na własne oczy moje 60 letnie sikorki, które wyglądały jak dawniej, patrzyłem na nie jak urzeczony, jak w tęczę, jak w obraz, ale wyglądały jak róże kwitnące, jakby z żurnala wycięte. Było więc na co popatrzeć. Jadłem je oczami być może także dlatego, że patrzyłem na nie dawnym wzrokiem. Chłopakom też dobrze z oczu patrzyło, wciąż się trzymali, ale głównie pożerałem, obrzucałem wzrokiem 60-letnie i młodsze dziewczęta, wynosiłem je pod niebiosa, gdyż dawniej, na lekcjach trzeba było uważać, natomiast na zjazdach można było nadrobić tamte ograniczenia i zakazy i strzyc oczami do napatrzenia, ile dusza zapragnie.

Z przyjemnością wspominam zatem owe spotkania po latach i rozmowy z przemiłymi absolwentkami, które próbowałem przekonać, że na ich nie ulegającą zmianie aparycję mogła mieć wpływ dobra szkoła, którą kończyły. Nie wypadało mi sugerować, że na tę nie podlegającą zmianom prezencję mogli wpłynąć również nauczyciele. Przynajmniej niektórym mówiłem też, że gdyby nie ilość krzyżyków chętnie ubiegałbym się o jej rękę, gdyby naturalnie miała ją wolną. Podobne chwalby współtworzyły przesympatyczny nastrój. Na miłe spotkania i do tego odmładzające chce się przyjeżdżać.

Myślę również, że zarówno maturzyści jak i nauczyciele zgadzają się z opinią Zygmunta Krasińskiego, który pisał, że „młodość jest rzeźbiarką, co wykuwa żywot cały”. Myśl ten potwierdzają liczne powiedzenia, które przypominają, że coś siał w młodości, będziesz zbierał w starości, czegoś za młodu nie zgromadził, tego na starość nie znajdziesz, a czego się człowiek za młodu nauczy, to na starość jakby znalazł. Uczestniczenie w tym „rzeźbieniu” dawało na pewno satysfakcję zarówno tym, którzy byli obiektem owego „rzeźbienia”, jak i tym, którzy spełniali swą powinność. Wysiłek ten służył potrzebom jednostkowym i polskiej zbiorowości.
Podobne dążenia wspierają znowu polskie przysłowia, z których wynika, że bez nauki człowiek jak małe dziecię bywa, co w nieckach pływa, że bez niej i łapci nie uplecie, stąd kto naukę dobrą ma, ten i szczęście w świecie ma, dlatego stanowi skarb drogi i potęgi klucz, nikomu woda jej nie zabierze ani ogień nie spali. Ponadto sławę nieśmiertelną rodzi, dlatego choć jej korzenie bywają gorzkie, ale owoce smaczne.

Ci absolwenci, którzy kończyli liceum przed 1989 r. mogli nie być w pełni świadomi, że przekazywana im wiedza oparta na prawdzie chroniła ich przed niewoleniem, które służyło obcemu państwu, Polska była bowiem krajem satelickim. Politycy sowieccy, jak wszyscy twórcy państw totalitarnych czy autorytarnych posługiwali się kłamstwem na szeroką skalę. Specjalnością ich propagandy było zawsze mącenie w głowach, mydlenie oczu, opowiadanie wyssanych z palca oszustw, wykręcanie kota ogonem, obiecywanie złotych gór itp. Blagierzy nigdy nie mieli skrupułów. Taki kłamca, co stąpnął, to zełgał, co skoczył, to nieprawdę powiedział, a wiadomo, że kto raz nie wstydzi się zełgać, ten i tysiąc razy zełgać się nie obawia. Celem opartej na łgarstwie indoktrynacji było naturalnie przeciąganie normalnych ludzi na własne kopyto. Podobne metody kaperowania zawsze były oceniane jako podłe.
Obronę uczniów przed niewoleniem ułatwiało przekazywanie im prawdy, ale jedno z przysłów przypomina, że przy kim siła, przy tym prawda. Inne z kolei pouczają, że pięścią prawdy nie obalisz, że trudno ją zataić, że kłamstwo przeminie, prawda nie zginie, bo prawda, cnota i sprawiedliwość na jednym się gnieździe lęgnie, stąd kto zawsze prawdę mówi, ten nie zbłądzi, jednak w zbytnim swarze prawda ginie, a kto na prawdzie dzwoni, ten za guzem goni i za prawdę ludzi biją. Zbliżone do niej pojęcia to wiarygodność, prawość, uczciwość, szlachetność, przyzwoitość, wierność ideałom. Podobne wartości zawsze były obce osobnikom pochodzącym z marginesu umysłowo-moralnego.Zatem głoszenie prawdy w warunkach powojennych było potrzebne, ale równocześnie niebezpieczne.

Dopiero po Październiku 1956 r. wprowadzono do programów szkolnych patriotyczne utwory Jana Kochanowskiego, Adama Mickiewicza, Bolesława Prusa czy Stefana Żeromskiego, które zawierały wieloraką interpretację miłości ojczyzny i wówczas łatwiej i bezpieczniej było wykorzystywać choćby ideę pracy organicznej, wchodzić do organizacji tworzonych przez okupantów, by uczyć i wychowywać po polsku. Jedno z przysłów sugeruje też, że prawdę znać jest rzeczą boską, ludzką jej szukać. Mieliśmy jednak nauczycieli rozumnie odważnych, których wspierała m.in. polska rodzina, wybitni hierarchowie polskiego Kościoła, literatura i kultura polska. Byliśmy zatem w posiadaniu i wielu dróg wykorzystywanych do obrony duchowej niepodległości Polski.

Pozytywne oddziaływanie na intelekt i uczucia uczniów pomagało nauczycielom podmiotowe traktowanie wychowanków i ich rodziców, znalezienie z nimi wspólnego języka, ważne było również zdobycie autorytetu moralnego, także wiedzy, przekonania, że trzeba żyć z ludźmi i dla ludzi, służyć ojczyźnie, która, choć była w niewoli, ale wciąż była naszą ojczyzną, wymagała więcej rozumnych zabiegów, by służyć jej skuteczniej. W sytuacji wzajemnego zrozumienia, życzliwości, także cierpliwości powstawały duchowe więzi i przyjacielskie więzy oparte na zrozumieniu ról i celów, do których zmierzają i „rzeźbiarze” i podlegający „rzeźbieniu” młodzi ludzie. Mądre przysłowia przypominają, że ucząc innych, sam się uczysz, a dawanie dobrego przykładu miało znaczenie wychowawcze, gdyż dobry przykład ma jednego, zły stu naśladowców, jest lepszy niż rada czy najlepsze kazanie, cuda działa, złych naprawia. Złe wzory z kolei psują dobre obyczaje, są jak zaraza, nie służą żadnemu dobru.

Prostowanie ścieżek życia, zdobywanie wiedzy opartej na prawdzie wymagało naturalnie od nauczycieli i uczniów wysiłku, dlatego mówi się, że kto się rad uczy, ciała nie tuczy. Inne powiedzenia przekonują, że kto za młodu próżnuje, ten na starość żebruje, kto za młodu hula, skacze, ten na starość za to płacze, kto się za młodu nie uczy, temu bieda dokuczy, a gdy młodość leniwa, starość bywa płaczliwa.
Mówi się również, że młodość ma swoje prawa, że musi się wyszumieć, że, jak pisał Jan Kochanowski: „jakoby rok bez wiosny mieć chcieli, którzy chcą, żeby młodzi nie szaleli,” stąd młodość bez występków jest jak ryba bez wody. Podobne zachowania młodości wymagają naturalnie zrozumienia, chociaż powodujące smutny nastrój powiedzenia sugerują, że niezłe bywają głupstwa wieku młodego, skoro i starzy żałują czasem, że już ich robić nie mogą. Jednak najwięcej satysfakcji dają ludziom te przywołania na pamięć, o których mówi się, że wspominać miło, gdy się co dobrze zrobiło i po kim dobra pamięć została.

Bardzo często wracam pamięcią, chodzi mi bowiem po głowie egzamin maturalny, który miał miejsce w trudnych latach powojennych. Część ustną uczniowie zdawali wówczas w jednym dniu. Po kilkoro wchodziło do sali egzaminacyjnej i zaliczali wszystkie przedmioty objęte regulaminem. Gdy skończyli odpowiadać, wychodzili i czekali na ogłoszenie wyników. Jeśli cała grupa w danym dniu zakończyła zdawanie, komisja ustalała oceny, przygotowywała protokół i po wykonaniu czynności proceduralnych proszono całą grupę na ogłoszenie wyników. Był zwyczaj, że gdy wszyscy z danego zespołu złożyli pomyślnie egzamin, wówczas członkowie komisji podchodzili do każdego abiturienta i gratulowali mu sukcesu. Jeśli choćby jeden z danej grupy otrzymał ocenę niedostateczną nawet z jednego przedmiotu, wówczas przewodniczący komisji ogłaszał jedynie wyniki i pojedynczych gratulacji nie było.

Pamiętam, jakby to było wczoraj, że wszyscy z jednej grupy zakończyli pomyślnie egzamin, wówczas uścisnęliśmy każdemu z osobna dłonie, podobnym czynnościom towarzyszyła bardzo miła atmosfera, w końcu 4 letnia znajomość i współdziałanie czyniły swoje i wtedy podszedł do mnie jeden z maturzystów, miał już prawo tak się nazywać i powiedział, że powie mi coś ważnego, jeśli mu przebaczę. Mów, odpowiedziałem, bo jeszcze rozmawialiśmy z maturzystami per ty. Powiem, oznajmił, ale jeśli mi pan przebaczy. Przebaczę ci, odpowiedziałem. Ja na pana doniosłem do Urzędu Bezpieczeństwa, oświadczył. Zrobiłem to, by pomóc mamie, którą kocham. Jest wdową, otrzymuje niewielką emeryturę, a ma na utrzymaniu mnie i brata. Ciężko nam się żyje. Mama ledwo wiąże koniec z końcem. Wiem, że źle zrobiłem. Ubowcy dawali mi za donosicielstwo pieniądze. Oddawałem je mamie. Mówiłem, że pomagam kolegom w nauce. Przebaczy mi pan? Podałem mu rękę.

Mam tę scenę wciąż przed oczami. Czuję uścisk jego dłoni. Był blady, jakby kropli krwi nie miał, jak ściana albo jak widmo. Współczułem mu, ale miałem świadomość, że poszedł na podłą służbę dla dobra matki, którą kochał. Jednak czyn ten leżał mu na sumieniu jak kamień. Miał je naturalnie dziurawe, a wiadomo, że kto sumienie uchyli na jeden grzech mały, wielkie tą dziurą będą napierały. Wcześniej nie wiedział, że sumienie zębów nie ma, a zagryźć może, że jedynie komu ono wyrzutów nie czyni, ten szczęśliwy nawet i w pustyni. Miał mnie na sumieniu, ale widziałem w jego twarzy, że przeżywał swoje wejście w moralne bajoro. Pomogłem mu zrzucić z serca i rozumu ciężar, z którym sobie nie radził. Podziękował mi za pomoc. Jeszcze raz uścisnęliśmy sobie dłonie, obaj przeżyliśmy to wyznanie. W jego doznaniu oskarżycielem było sumienie, a obrońcą diabeł. Wiadomo, że diabeł leczy ciało, a duszę rani. Swoim pogubieniem się potwierdził też trafność powiedzenia: nie dawaj diabłu palca, bo ci porwie całą rękę.

Podając mu dłoń, pomyślałem też, czy w tym jego ubabraniu się w moralnym błocie tylko on zawinił. Żyliśmy przecież w czasach wielkich zbrodni powojennych, w których do inwigilacji nauczycieli okupanci wykorzystywali także uczniów. Były to metody podłe, ale w systemach totalitarnych i autorytarnych wszystkich czasów człowieka traktuje się przedmiotowo. Ich twórcy kierowali się nienawiścią, nie mieli za grosz uczciwości, prawości, przyzwoitości, dlatego próbowali zdemoralizować również młodzież. Posługiwali się na przeogromną skalę nie tylko przemocą fizyczną, ale także dyskredytacją, deprawacją, pomówieniami, jątrzyli, antagonizowali, próbowali wywodzić na manowce także młodzież, by osłabić jedność niewolonego narodu. Organizatorzy tych zbrodniczych organizacji mogli mieć diabłów w sobie. Przysłowia potwierdzają znaną historykom rzeczywistość, w której gdzie diabeł gospodarzem, tam człowiek nędzarzem. Z tej komunistycznej działalności diabeł nawet klusek nie był w stanie zrobić, ale łatwiej im było z diabłami się zbratać, niż rozbratać. Okazało się jednak, że diabeł nie skryje końskiego kopyta. Mogli nie znać mądrego powiedzenia, że czyste sumienie niczego się nie boi, że za twierdzę stoi.

Absolwent, który na mnie donosił, był słabym uczniem, nadrabiał pracowitością, zdolną młodzież trudniej było ubekom pozyskać. Żal mi go było, wzruszyła mnie jego miłość do matki, chciał jej pomóc, ale nie wiedział jak to uczynić, by nie zostać judaszem i nie wykonywać kreciej roboty. Nie dowiedział się zawczasu, że największa mądrość, to wcześnie sobie obrzydzić, czego później trzeba się będzie wstydzić i zawsze musi szkodzić temu, kto się ze złym sprzęże, gdyż złego człowieka jak psa należy o milę omijać. Nie wiedział dawniej, że kto się ze złym zadaje, ten się złym staje, a jeden zły wielu dobrych zepsuje, stąd w systemach totalitarnych i autorytarnych źli ludzie, nie douczeni, mierni, bierni, ale wierni byli na wagę złota, stąd dla wielu polskich patriotów lepszy był gniew złego niż przyjaźń jego. Dla przyzwoitych ludzi lepszy bywał także zgon chwalebny, niż życie zhańbione. Oczywiście w tamtym czasie bardziej potrzebni byli rodacy nieprzekupni, ale żywi, którzy,” nie tracili nadziei i nieśli przed narodem oświaty kaganiec.” (J.Słowacki)

Jan Kochanowski twierdził z kolei, że to grunt wesela prawego, kiedy człowiek sumienia całego. Sumienie zatem jest istotnie duchowym przewodnikiem człowieka, a czyste bywa stróżem poczciwości, dlatego, jak poucza kolejne powiedzenie, że przy czystym sumieniu zaśniesz smacznie nawet na kamieniu. Jedynie złe stoi za kata.

Opisywanemu absolwentowi przebaczyłem także dlatego, bo nie byłem pewien, czy to jego donos spowodował, że zostałem odwołany ze stanowiska wicedyrektora szkoły, czy inni diabli maczali również w tym palce. Nie podano mi żadnego uzasadnienia. W systemach autorytarnych nie było potrzebne. Pozostałem na stanowisku nauczyciela. Podzielałem wówczas pogląd zawarty w bliskich mi przysłowiach, że jeśli do mojego zwolnienia nie przyczynił się diabeł, to mogła to zrobić diabla matka, gdyż gdzie diabelska robota, tam sam diabeł dopomaga.


Jan Regulski