24 maja 2020

Telimena, Ksantypa i Narcyz

Drukuj

Mój znajomy, z którym spotykałem się od czasu do czasu, powiedział mi w czasie jednej z rozmów, że jest zauroczony, a nawet do pewnego stopnia znawcą „Pana Tadeusza”, dlatego w niedługim czasie przeprowadzi w regionalnej gazecie analizę ideowo-artystyczną poematu i że rozbiór będzie bajkowy. Zapamiętałem najwięcej jego opinii odnoszących się do Telimeny. Stwierdził m.in. że w swoim rozbiorze da jej pić i popalić, że wkurza go głównie dlatego, że przypomina mu jego żonę i Ksantypę, która prawdopodobnie była też od chmur nawracania i zatruwała Sofoklesowi życie. Powiedział, że żal mu było filozofa, gdyż bardzo cenił jego utwory. Być może, że mojemu kolesiowi ślubna sprawiła manto, dlatego był na nią zły jak nieszczęście, zresztą na tym świecie złe się z dobrym plecie, nawet często cudze złe na słońcu, swoje w cieniu stawiamy radzi a być może doborem zarzutów chciał mnie rozśmieszyć. Nie miałem mu za złe, jeśli z jego strony były to śmichy-chichy, zdawałem sobie bowiem sprawę, że nie każdy śmiech jest śmiechu wart, można bowiem boki zrywać ze śmiechu, ale bywa też śmiech przez łzy, którym można bardziej zranić niż kańczugiem. Najbardziej odpowiadał mi pogląd, że jedynie śmiech i dobre sumienie chodzą w parze.

Mój koleś znał też dużo przysłów, a do nielubianej bohaterki dobierał mające ujemne zabarwienie uczuciowe. Najbardziej był oburzony, że dążyła do zaobrączkowania pozytywnego bohatera poematu. Na szczęście do podobnej wpadki nie doszło, także wskutek dwukrotnej obecności Sędziego w pobliżu opisanego przez poetę mrowiska. Mimo to mój koleżka mówił on niej, że była zła do wściekłości, jak chrzan, żmija, jak jędza lub licho, czyli do gruntu. Taki zły wielu dobrych może zepsuć i zły zawsze złym będzie, dlatego kto złemu dobrze świadczy, tym gorszym go czyni. Nie podzielałem opinii kolesia, że Telimena była aż taką sekutnicą. Mówi się zresztą od dawien dawna, że nawet czarna kura znosi białe jajka, że czarna krowa daje też białe mleko. Zdarza się, że co złe z pozoru, dobre bywa w istocie, ale na ogół na złe nawet psy wyją i każde złe ma swój koniec. Na jego skrajnie negatywny pogląd dotyczący charakterystyki Telimeny mogła mieć wpływ jego diablica. Zaszła mu być może za paznokcie, dlatego wyżywał się również na niej. Mówił, że stroiła mu fochy, fumy, dąsy, bez przerwy grała mu na nerwach. Doprowadzała go do stanu białej gorączki. Mówił też, że z błahego powodu wściekała się, biesiła, jeżyła, dlatego miewał ze złośnicą urwanie głowy, wiele razy chodził z nosem spuszczonym na kwintę, zirytowany, także pokutny, budzący litość. Mógł wyglądać wówczas, jakby pieprz turecki rozgryzł, ale dopiekała mu do żywego, dmuchała mu pod nos. Mimo prób nie udało mu się wypędzić jej much z nosa ani ujeździć, choć był zdania, że mąż bez własnego zdania, nocleg bez posłania, most bez poręczy, bywa gorszy niż sen zajęczy.

Nasłuchałem się podobnych biadoleń co niemiara. Mówił ponadto, że była dla niego dobra jak ciepłe piwo w lecie, że dokuczała jak gromada komarów. Próbowała nawet dać mu skosztować kwaśnego bigosu. Bez żadnego powodu z jego strony grała mu na nosie, chociaż w swoim mogła mieć diabła, był też ponoć długi jak ogórek albo jak Łysa Góra.

Powiedział nawet, że próbował też w trudnych chwilach szukać wytłumaczenia swej wpadki za pomocą zjawisk paranormalnych. Myślał więc, że mogłem niechcący kusemu nadepnąć na ogon, stąd za pomocą swojej piekielnicy był w stanie mścić się na nim. Mógł grymaśnicę opętać, zwabić i usidlić, i przez nią wścibiać nos w ich sprawy. Mówi się przecież, że gdzie bies nie może sobie poradzić, tam podobną diablicę posyła i ona z łatwością sobie radzi, a taką rozdrażnić, to gorzej niż kusego, toteż zaprzedać się takiej i diabłu to jedno. Na spółce z podobną diablicą to i sam Lucyper źle wychodził, połknął ponoć jedną, ale nie mógł jej strawić. Mógł więc palce maczać w nieudanym związku, gdyż, jak mówią, gdzie baba rai, tam diabeł żeni. Taka jak zacznie gadać, to nawet we śnie gębą paple, nie dając przyszłemu literatowi wyspać się porządnie. A jak się podobna piekielnica rozigra, to końca nie ma. Mimo to nie próbował kląć jej na wszystkie roty diabelskie, ale choć była gorsza od samego Lucypera, często ustępował, wiedział bowiem, że kto klnie, diabłu na mszę dzwoni. Za pomocą podobnych sentencji i ingerencji mocy piekielnych próbował uzasadnić swoje niezadowolenie ze złośnicy.

Żalił się zatem za pomocą przysłów, których znał mrowie, bez liku, od pyty, ale odnosiły się głównie do jego sekutnicy. Nie chciałem mu zrobić przykrości, dlatego nie przypomniałem popularnych powiedzeń, które mówią, że bywają mężowie z jelenimi rogami, którzy twierdzą, że co mąż zrobi, to zawsze dobrze, że mąż rogaty diabłu oddaje żonę w swaty, że nie tak sromota, gdy mąż sam przez się błądzi, jak gdy niewiasta mężem swoim rządzi, że u dobrego męża żoneczka jak róża, a u psa draba za tydzień baba, że zły mąż bywa jak wąż. On jednak chciał mieć żonę potulną, udomowioną, uległą, choć sam mógł być ziółkiem, wyrachowanym agregatem, który prawił okresami jak na mękach.

Nagadał mi zatem wiele nieprzychylnych opinii o swej żonie i Telimenie. Bohaterkę „Pana Tadeusza” przedstawiał jako przyszły literat, bo w czasie naszej rozmowy niczym mądrym się nie popisał. Posługiwał się jedynie skrajnie negatywnymi ocenami, o żadnej pozytywnej opinii nie wspomniał. Brakowało mi w jego wypowiedziach umiaru, ustępliwości, zgodności. Wędrówka środkiem drogi bywa też bardziej bezpieczna niż skrajności. Mój kumpel miał jednak skłonności narcystyczne. Przypominał nieco Narcyza, syna boga Kefisosa i nimfy Liriope, który zakochał się w swoim odbiciu w wodzie. Według legendy został po śmierci zamieniony w kwiat nazwany jego imieniem. Mój równiacha miał też o sobie dobre mniemanie, siebie cenił bardziej niż innych, mawiał, że był człowiekiem o gołębim sercu, dobrym do szpiku kości, jak lato, który nawet psa nie drażnił, którego nawet złe słowo bolało, toteż dla takiego godzina bywa wiekiem, gdy żył ze złym człowiekiem. Jednak i tak dobrzy miewają ziarnko głupstwa przy rozumie, dlatego i oni pudłują. Przekonał się, śmiejąc się niekiedy baranim głosem, że kto złemu dobrze świadczy, tym gorszym go czyni, dlatego pomyślał nawet, by zrobić z żoną amen. Jednak doszedł do wniosku, że swego krzyża minąć nie możemy żadnymi ścieżkami, że doli swej koniem nie można objechać ani przewidzieć, przeto dola człowiekiem miota, on śpi, a jego dola rośnie, tzn. nie wie, co go czeka, los bowiem kołem się toczy, jednemu da aż nadto, drugiemu wydrze oczy, jednak nikt nie zgadnie, jaki los mu przypadnie. Zdał się zatem na łaskę losu, pogodził się ze smutną opinią, że nie człowiek rządzi losem, ale los człowiekiem.

Z tego co powiedziałem dotąd wynika w sposób jasny jak słońce na niebie, że byliśmy z kolesiem pod kilkoma względami podobni do siebie kubek w kubek, jak para butów lub jak dwie krople wody. Byłem przekonany, że nie ma w tym nic dziwnego, że jeden diabeł podobny był do drugiego. Podziwiałem go za to, że znał mnóstwo przysłów, którymi popisywał się i nie widziałem w tym nic zdrożnego. Mnie także były bliskie, popularyzowałem je, zawierały bowiem dużo mądrości. Byłem oczywiście wówczas jako literat ciemny jak tabaka w rogu, podobnie jak on, dlatego także przesoliłem być może charakterystyki porównywanych osób. Mogłem przegiąć pałę, przebrać miarę, zadając im zbyt dużo tabaki. Jednak przedstawienie w krzywym zwierciadle cech negatywnych ułatwiło mi ich ośmieszenie, stawanie po stronie dobra. Przytaczane powiedzenia bywały też śmiechu warte, a śmiech to nie grzech, dość często idzie na zdrowie.

Wydawało mi się ponadto, że mój chwalipięta zbyt wcześnie zaczął udawać literata, gdyż nie miał wiedzy i nie wspomniał o próbie jej zdobywania, a wiadomo, że wielki jest nieuk, kto przestaje na tym, co umie, lepiej nawet co umieć, niż wiele mieć. Ponadto nie ten jest mądry, co wiele spraw umie, lecz ten, co złe z dobrem rozeznać rozumie, także dlatego nie umieć nie ma grzechu, ale wielkim błędem jest udawanie, że się umie, czego się nie umie. Inne mądre przysłowie poucza, że tabakiera próżna, worek bez pieniędzy, głowa bez rozumu to to samo, co wesele bez pieniędzy.
Moje wspomnienie ma miejscami charakter satyryczny. Satyra miewa ostre żądła, jednak moje zastrzeżenia odnoszą się jedynie do prezentowanej jednostronności. Ignacy Krasicki powiedział zresztą, że satyra prawdę mówi, dlatego istotnie kłamstwo przeminie, prawda nie zginie, nikt na niej nie traci, ale bardzo często leży pośrodku. Można przeto również żartem o niej powiedzieć, ale na pewno w zbytnim swarze prawda ginie.

W niniejszej wypowiedzi starałem się również popularyzować polskie przysłowia, także po to, by przy ich pomocy wyrazić swoje nieukontentowanie z powodu nagromadzenia skrajnie negatywnych lub super pozytywnych ocen, gdyż bardziej odpowiadało mi umiarkowanie, pokora. Mówi się zresztą, że bez pokory nie ma zgody, a gdzie jest pokora, tam też bywa mądrość, nawet pies dla swej pokorności dostaje więcej żywności. Ponadto pokora jest matką cnoty, mury łamie, obłoki przebija, dlatego kto pokorny, ten bywa mądry i pokorne ciele dwie matki ssie, a harde żadnej. Słuchałem kolesia, ale w przypadku oczerniania innych, jak gdyby nie słuchając, wiedziałem bowiem swoje, dlatego nie próbowałem powiedzieć mu do słuchu, można bowiem ludzi słuchać, a rozum swój mieć. Znałem ponadto powiedzenia, które wpadły mi na pamięć w samą porę, że dobry żart tynfa wart, a poczciwe żarty nie szkodzą i pod pierzyną. Żartowaniem również czas długi się zbywa. Być może, że jednemu z nas było do śmiechu, drugiemu do zdechu, ponadto w czasie pandemii nie każdemu bywa do śmiechu, chociaż śmiech bywa ludziom potrzebny.